czwartek, 17 marca 2016

Tour de Cisna... czyli 3 dni górskiego treningu w sercu Bieszczad cz.1

Żeby się rozpisać potrzebujemy trochę więcej czasu między obowiązkami dnia codziennego, a treningiem. Marzec upłynął pod znakiem Bieszczad. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty po górach otaczających Cisną. Trochę szlakiem, trochę po za szlakiem.. Podsumowując: 90 km 3700 m przewyższenia w 3 dni dały nam nieźle w kość. Bieganie urozmaicała zmienna aura. Powyżej 800 m.n.p.m. śnieg i zima i złowrogi wiatr, a poniżej tej wysokości wiosna! Wszystko nagraliśmy. Poniżej materiał filmowy z naszej eskapady. Wkrótce obszerna relacja z wyprawy :)


środa, 17 lutego 2016

Tatry Zimą


Nie ma to jak Tatry zimą. Postanowiliśmy odwiedzić przykrytego pod gęstwą warstwą białego puchu Śpiącego Rycerza pod Giewontem oraz zajrzeć nad Morskie Oko. Warunki raczej trudne do biegania z powodu dużej ilości śniegu w wyższych partiach gór, sytuacji dodatkowo nie poprawiał komunikat o 3 stopniu zagrożenia lawinowego. Mimo to udało nam się wspiąć na Giewont i pozjeżdżać na tyłkach z Czarnego Stawu pod Rysami. Wszystko to znajdziecie w naszej poniższej, krótkiej relacji wideo zawartej w linku. Pozdrawiamy :) Ushba Team!

                                

czwartek, 11 lutego 2016

Eh, Caryńska.. coś ty mi krwi napsuła!

Pierwszy wspólny wyjazd – Rzeźnik 2015, od niego wszystko się zaczęło. Wyjazd w Bieszczady autem. Szybko i komfortowo. Jak na debiut organizacyjny i sportowy w biegu ultra wszystko zagrało bez zarzutu.. Najpierw zabrakło nam paliwa na trasie, następnie w brawurowy sposób zapowietrzyliśmy filtr paliwa w dieslu by spóźnić się na odprawę i odbiór pakietów w Cisnej, aż wreszcie po dwóch nieprzespanych nocach stanęliśmy na starcie, aby po dziewięciu godzinach i pięćdziesięciu siedmiu minutach pojawić się na mecie i ukoić ból smakiem rzeźnickiego piwa z lokalnego browaru Ursa przyrzekając, że już nigdy więcej nie weźmiemy w udziału w „takim” biegu. Wówczas nie wiedzieliśmy jeszcze, jak bardzo się myliliśmy.


Uzupełnienie paliwa niestety nie pomogło
Inne metody również

Kiedy na początku lutego Patryk zapytał mnie, czy pobiegnę z nim w parze w Biegu Rzeźnika, odpowiedziałem: ,,jasne!”, wówczas nie znałem jeszcze konsekwencji powziętej decyzji.

Wspólne przygotowania rozpoczęły i skończyły się zarazem na jednym wspólnym rozbieganiu, nie można jednak powiedzieć, że nie byliśmy przygotowani, bo byliśmy, tyle, że na swój sposób. Patryk, jak to Patryk skrupulatnie wykonywał autorski, eksternistyczny plan treningowy (2-3 razy w pałę w  tygodniu + ,,nic” w pozostałe dni), mnie natomiast ,,dopadła” superkompensacja po kwietniowym debiucie maratońskim i po krótkim odpoczynku wciąż płynąłem na wysokiej fali. 

Zgodnie z planem zamierzaliśmy położyć się do łóżek najpóźniej o godz. 19 przed biegiem, tak by po wcześniejszej nieprzespanej nocy zdążyć odetchnąć. Skończyło się na tym, że po raz kolejny nie zmrużyliśmy oka, ale ważne, że dotarliśmy na start w Komańczy, gdzie pochłonął nas całkowicie wirujący  wokół świat ultra i zapach Bieszczad nocą.


Przed startem


3 nad ranem i huk wystrzału, poszli!! Początkowo zgodnie z planem, bez forsowania i na wyczucie, gdzieś z boku przebiega para szybkobiegaczy w sprzęcie Salomona (jak się okazało to późniejsza para zwycięzców, która spóźniła się na start). Biegniemy swoje, pozwalając nieść się korowodowi czołówek oświetlających szlak. Pierwszy pomiar czasu - Żebrak- 1:49' i 24 miejsce, szybko. Za szybko. Mój organizm jeszcze śpi, nie jest gotowy na taki wysiłek. Od czasu do czasu pytam Patryka
- jak wyglądam?
- Stary, wyglądasz jak świeży szczypiorek na wiosnę!
Wiedziałem, że kłamie i od czasu do czasu nerwowo spogląda na moją bladą twarz, ale na szczęście nie zwalniamy. Zaciskam zęby.

Pierwszy przepak w Cisnej: 3 godz. 24 min od startu. Trzymamy 24 miejsce. Wychodzi słońce, zrzucamy kurtki (co za ulga) i uzupełniamy płyny. Ze mną nadal nie jest dobrze, dużo piję i z trudem łapię oddech, Patryk ładuje mnie węglami i minerałami, ale zapomina o sobie i nie uzupełnia bukłaka. Ruszamy pod mordercze podejście w Cisnej na jednym, litrowym bukłaku (lekko cieknącym) z Biedronki na dwójkę. Wydawało się, że gorzej już być nie może. W tym momencie zachodzi przemiana w moim organizmie. Tak jakby rzeźnicki, zapowietrzony diesel odpalił i wszedł na obroty! Patryk słabnie, pijemy z ,,jednej rury" i dzielimy żele. Wyprzedzam Patryka, który na ten widok znacznie ożywa i krzyczy ,,Misiek się obudził! - to lubimy!" Od tej pory biegniemy w milczeniu, od czasu do czasu zerkam na Patryka, który coraz bardziej się odwadnia. Nie mam już czym go wesprzeć. Mijamy kolejne drużyny. Pomiar czasu Smerek: 20 miejsce, przewidywany czas poniżej 10h! Przyspieszamy!
Smerek
CARYŃSKA..
Korci mnie by spuścić zasłonę milczenia na ten etap biegu, nie jestem w stanie zliczyć przekleństw i obelg na nią rzuconych, jednakże z perspektywy czasu nabrałem do niej szacunku i za każdym razem wspominam ją z uśmiechem na twarzy. Caryńska uczy pokory, nas nauczyła cholernie boleśnie, myśleliśmy, że nic nie jest w stanie NAS - HARPAGANÓW złamać. Włożyliśmy w jej pokonanie resztki sił i tylko dlatego, że pozwoliliśmy się jej upodlić, pokonaliśmy ją. To ona podejmuje decyzje. Jak się okazało na mecie nasze tempo pokonania Caryńskiej było zaskakująco mocne - wszyscy tam cierpią i zrobiliśmy 12 czas jej pokonania. Na koniec pozostał 3-kilometrowy zbieg do mety. Nie zastanawiając się wiele, puszczamy nogi i pędzimy w tempie 3:50 - 3:40 do mety.
To już meta! To już meta! W sercu radość, w ręku medal! Nim jednak te zawisną na naszych szyjach, wypijamy jednym haustem rzeźnickie piwo. Tak smakuje zwycięstwo! W tym biegu pokonaliśmy przede wszystkim własne słabości
i ujarzmiliśmy swoje ambicje. Rzeźnik weryfikuje bezlitośnie. Tarzając się
i nieudolnie próbując się podnieść z ziemi przyrzekamy sobie, że ,,nigdy więcej tu nie wrócimy" i ,,ten, który wymyślił te trasę to jakiś po..b". Już nie możemy doczekać się kolejnego spotkania z nią w tym roku!

Wynik końcowy: 9:57:55
                                                 17 miejsce
Za metą!

Bieszczadzka regeneracja :)

Mike :)